Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 25 września 2017

Where it feels like home

Witajcie kochani! Dawno mnie tutaj nie było, dawno nie było mnie też w stajni. Bardzo dużo się zmieniło ostatnio w moim życiu, ten miesiąc był jak rollercoaster. Całe życie do góry nogami. Całe szczęście w pewnym momencie doszłam do wniosku że żyć samą szkołą się nie da, choćby się tą szkołę kochało i trzeba się wreszcie wybrać do stajni. Chwała Bogu! To była najlepsza rzecz jaką mogłam zrobić.
Dziewczynki były doprawdy przecudowne. Pracując z Pochodnią czułam się jakbym wróciła do starej kumpeli, kogoś kogo dobrze znam, co naprawdę było mi potrzebne po trzech tygodniach nowych ludzi, miejsc i sytuacji. Bardzo mnie ucieszyło że nabrałam pewności siebie, odwagi i otwartości. Dzięki temu o wiele lepiej się czułam przy koniach. Zupełnie przestałam się bać Pochodni, co czasem mi się zdarzało, bo jednak koń to duże zwierzę. Tym razem jednak czułam że naprawdę mogę jej zaufać.
Sesja zabawowa była bardzo udana i myślę że faktycznie była niezłą zabawą dla obu stron. Na sam początek, żeby złapać połączenie chodziłyśmy sobie obok siebie, to się zatrzymując to podbiegając kawałek. Cel był taki, żeby łopatki Pochodni pozostawały na wysokości moich ramion. Były momenty, że samo stanowcze ściągnięcie energii i przesunięcie ciężaru w tył wystarczało żeby zaryła kopytami w ziemię, zatrzymując się bez wahania, bez zastanowienia. To było cudowne.
Później, żeby się dobrze rozgrzać i jednocześnie bawić, poprosiłam ją o kłus i co i rusz zmieniałam kierunek, tak by biegła prosto do mnie, po kole, obok mnie w miarę możliwości zostając w kłusie. Pięknie się na mnie skupiała i bardzo mi się podobała taka zabawa. Po pewnym czasie ułożyłam trzy drążki i wysłałam ją na koło, to w jedną stronę, to w drugą. Bardzo ładnie pracowała nóżkami i zadem, więc dostała ode mnie dużo głaskania i masowania :3
Miałam szalony pomysł żeby spróbować ósemki z dwoma skokami, więc na początek ułożyłam w brzuszkach ósemki po drążku, żeby załapać mniej więcej jak to ma wyglądać. Wychodziło całkiem zgrabnie, młoda się już rozbiegała i wolała nawet to robić w kłusie niż w stępie. Ustawiłam więc jedną przeszkodę, która okazała się całkiem wysoka, (spokojnie, dla mnie wszystko jest wysokie, rzadko widuję skaczące konie na żywo ;p) ale Pochodnia dała sobie świetnie radę. Jak ona skacze! Od tych susów dosłownie mi szczęka opada 😂 Okazało się że na ósemkę to jednak za mało miejsca, więc zostałyśmy przy dużym kole, na którym poza przeszkodą leżały jeszcze dwa drągi. Skakała bardzo chętnie, sama się rwała na przeszkodę, może nie zawsze wychodzilo jej idealnie technicznie, ale najważniejsze że się podobało 😉 Jako druga przeszkoda, po przeciwnej stronie koła znalazła się beczka, która jednak wydawała się za duża żeby ją przeskoczyć, więc dziewczyna skakała przez drągi które o nią oparłam, co i tak było dość pokaźnym skokiem.
Bardzo chciałam żeby w końcu skoczyła przez samą beczkę, więc mocno ją do tego dopingowałam, ale wydaje mi się że troszkę brak jej wiary w siebie, bo skakanie samo w sobie jej się podoba. Raz jednak się udało, za co dostała ode mnie dużo głasków i przytulasków. Taka zabawa nam obu sprawiała dużo przyjemności. Co kilka skoków przywoływałam ją do siebie, pilnując tylko żeby podchodziła z należytą miną, bez skulonych uszu, co zdarzało się tylko na początku, bo potem tak się wkręciła że przestało ją denerwować podnoszenie energii. Masowałam jej szyjkę, rozluźniałam, po czym znowu wpuszczalam na koło, to na drążki, to na przeszkody. Doszłyśmy nawet do tego że pomiędzy skokami galopowała, sama z siebie  bardzo ładnie, bez żadnych odpałów, a rzadko jej się zdarza pracować w ten sposób w galopie. Byłam z niej bardzo dumna. Takiej współpracy z koniem dawno nie miałam 💕💕
Na sam koniec poprosiłam ją o kilka kółeczek w kłusie, żeby mięśnie powoli się rozluźniły, z głową w dole. Zostawiłam jej dowolność co do tempa, tak naprawdę chodziło o to żeby ochłonęła, ale jak się rozkręciła to przestać nie mogła i tak zasuwała że ohoho 😂 Całe szczęście długa lina=duże koło= mniejsze obciążenie. Długa lina jest cudowna ❤
Później poprosiłam ją żeby zwolniła nieco, podeszłam do niej, i delikatnie masowałam szyję, podczas gdy ona cały czas biegła. Uwielbiam to robić z końmi, a tym razem tak się zagrałyśmy że wystarczyło że ja szybko szłam, żeby utrzymać tempo. Była niezwykle wyczulona na energię, reagowała na najmniejsze prośby. Mam wrażenie że jej również się podoba taka praca na kole z dotykiem, bo dzięki temu ktoś może jej zwrócić uwagę na poszczególne części ciała, które na przykład wypadało by rozluźnić ;)
Przeszłyśmy się jeszcze po terenie stajni, przesunęłam się do kolejnych stref, żeby wymasowac jej grzbiet i zadek, po czym zaparkowałyśmy w boksie.

Momenty, które się tam wydarzają są nie do opisania. Dzień się kończy, zostajesz sam w cichej stajni, tylko konie, ich spokojne oddechy, ciepło. Powoli zapada zmrok, otulając świat niczym kołderka. Gładzisz z czułością swojego konia, konia z którym właśnie spędziłeś wspaniałe kilka godzin, konia z którym świetnie się rozumiesz, z którym czujesz się jak z najlepszym przyjacielem. Uwielbiam przesiadywać tam z Pochodnią i Płotką. Kocham ich ciepło, kocham ich zapach, delikatną sierść. Ale mała jest dla mnie wyjątkowa. Te chwile, kiedy zaczyna przysypiać, przytulona do mnie, kiedy wtulam twarz w jej cudowne futerko, gładzę pyszczek... Nikt nie daje mi takiego uczucia jak ona. Takiego wypełnienia, spokoju, bezpieczeństwa, miłości. Czułam to już wcześniej, ale teraz wiem. Znalazłam swojego konia serca. Swoją końską drugą połówkę ❤

Dziewczynki na łonie natury

niedziela, 6 sierpnia 2017

Warsztaty z Kasią

Pod koniec lipca brałam udział w dwudniowych warsztatach naturalnego jeździectwa z Katarzyną Jasińską Parelli Professional. Szczerze mówiąc, jadąc tam nie byłam pewna czy nie jest to trochę strata czasu i pieniędzy, nie żebym wątpiła w umiejętności Kasi, tylko na warsztatach z poziomu pierwszego byłam już parę razy i z tych kolejnych za dużo nowego nie wyciągnęłam. A tu niespodzianka! Okazało się że ja nic nie umiem! 😂😂😂 Dowiedziałam się takiej masy nowych rzeczy, to naprawdę niesamowite! Kasia jest najlepszą instruktorką jaką spotkałam. Ma genialny sposób uczenia i bardzo dogłębne spojrzenie na całą sprawę. Nie skupia się tylko na jednym elemencie, patrzy na całość, od razu przewiduje co będzie potrzebne nawet w odległej przyszłości, dzięki czemu od razu można pracować tak, żeby uniknąć późniejszego zamieszania. Bardzo dokładnie pokazuje co, jak i dlaczego, nie zostawia niedomówień, zwraca uwagę na takie szczegóły o których ja nie miałam pojęcia, mimo że siedzę w Parellim już parę lat i trochę szkoleń mam za sobą. Nikt mi nie powiedział tyle co ona. Naprawdę bardzo, bardzo się cieszę że mogłam tam pojechać i ją poznać. Jeśli macie taką możliwość polecam z całego serca (nie, nikt mi nie płacił za reklamę 😂😂😂).
Długo się zastanawiałam w jakiej formie umieścić to wszystko na blogu i myślę że rozbiję to na kilka oddzielnych postów, żeby nie robić bałaganu, bo naprawdę dużo informacji jest wartych przekazania.
Moją towarzyszką na czas warsztatów była śląska klacz Afera. Dobrze trafiłam, bo uwielbiam ślązaki ❤❤ Była cudowną dziewczynką, z pozoru grzeczną, ale z iskrą w środku. I ta iskra dawała o sobie znać. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to, że była niezwykle wyczulona na działanie kantara. Wiele razy byłam dla niej niesprawiedliwa, bo wszystkie konie, z którymi dotychczas pracowałam potrzebowały silniejszych sygnałów, żeby w ogóle jakkolwiek zareagować, a ona nie miala wcześniej doświadczenia z Parellim i odpowiadała błyskawicznie. Nie zdążyła się znieczulić, co się niestety zdarza, jeśli nie mamy wystarczająco lekkich faz.
Wielkim zaskoczeniem dla mnie było, jak szybko załapała czego od  niej chcemy. Pierwszy raz bawiłam się z zupełnie zielonym koniem jeśli chodzi o Parelliego i naprawdę było to niesamowite doświadczenie. Dzięki temu mogłam na własne oczy się przekonać że sygnały, których używamy są dla koni zupełnie naturalne- w innym przypadku dużo więcej czasu by zajęło zrozumienie ich. Kasia poprawiła u mnie wiele szczegółów, dzięki którym od razu skoczyłam mocno do przodu, bo tak naprawdę wszystko co robimy z końmi to wariacja którejś z siedmiu gier, dlatego trzeba bardzo mocno pracować nad ich podstawową wersją.
Aferka była bardzo typowym lewopółkulowcem- dominującym, z własnym zdaniem ale i chętnym do zabawy. Bardzo interesowało ją wszystko co robiłyśmy- w końcu coś nowego, nie? Pod warunkiem że rzeczywiście coś robiłyśmy. Kiedy stawałyśmy w miejscu żeby posłuchać co mamy do zrobienia, zaczynała się nudzić błyskawicznie i szukać czegoś do zjedzenia albo zbadania.
Pierwsze zabawy wykonywała bardzo chętnie, starała się z całych sił mnie zadowolić i była naprawdę przekochana w tym. Już po kilku powtórzenia wystarczała jej pierwsza-druga faza. Poczyniłam wtedy cenną obserwację- zanim sprzęt doprowadzi nasz sygnał do konia mija chwila. Trzeba to uwzględnić i dać koniowi więcej czasu na reakcję- w innym wypadku będziemy dla niego niesprawiedliwi. Tego nie widać tak bardzo u doświadczonych koni, ale u tej klaczy bardzo. Przez chwilę nie działo się nic, a potem, kiedy falowanie liny przełożyło się na kantar odskakiwała jakby ją prąd kopnął. Wiedziałam że muszę być jak najbardziej delikatna, żeby nie zatracić tej wrażliwości, dlatego było mi strasznie głupio że daję jej za mocne fazy, ale z drugiej strony dzięki temu mogłam się czegoś nowego nauczyć.
Bardzo mi się podobało, że była nauczona chodzenia przy człowieku i zatrzymywania się razem z nim. Wiele koni nawet siedzących od lat w Parellim ma z tym problem, a ona od razu, z nieznaną osobą. Niestety wchodziła przy tym trochę za bardzo w moją strefę osobistą, co w ogóle jest niedopuszczalne, a z uwagi na jej ciężar i podkute kopyta było naprawdę niebezpieczne. Za każdym razem kiedy się zbytnio zbliżała przekazywałam jej, że tu już nie może być, co jednorazowo działało super, ale żeby zapamiętać na dobre musiałaby trochę dłużej to poćwiczyć.
Diabełek pokazał różki kiedy przeszłyśmy do okrążania. Z początku nadal była spokojna, ale kiedy musiałam podnieść energię, żeby pomóc jej zrozumieć o co chodzi, włączył jej się tryb małego buntownika.

sobota, 17 czerwca 2017

Piknik Naturalsów

17 czerwca w Anka Rancho w Gliniance odbyła się trzecia już edycja pikniku naturalsów. To wyjątkowe wydarzenie pozwala na poznanie metod Parelliego w praktyce, sprawdzenie swojego porozumienia z koniem w zawodach Parelli Games, poszerzenie swojej wiedzy podczas fachowych wykładów oraz przede wszystkim udane spędzenie czasu na świeżym powietrzu.
Pierwszy odbył się konkurs na przebranie konia i jeźdźca, dzięki czemu przez cały piknik mogliśmy obserwować pięknie wystrojone pary. Uczestnicy wykazali się dużą kreatywnością, aż miło było popatrzeć. Następnie pary lub drużyny demonstrowały swój program ułożony do muzyki, pokazujący porozumienie między człowiekiem a koniem oraz przeróżne możliwość, które daje nam Parelli. Wszyscy postarali się, aby dopasować ćwiczenia do muzyki, dzięki czemu powstało piękne widowisko. W najbliższym czasie dodam tutaj fragmenty filmików, które wtedy nakręciłam, żebyście mogli zobaczyć jak to wyglądało. 
Kiedy już wszyscy uczestnicy się zaprezentowali, nadszedł czas na właściwe zawody. Pierwsza konkurencja polegała na przebiegnięciu z koniem toru przeszkód z ziemi. Trzeba było pokonać m.in. slalom, przeskoczyć prze beczki, wycofać konia siedząc na krześle. W zależności od sposobu wykonania zadania otrzymywało się różną liczbę punktów, przykładowo za wyższy chód było ich więcej. Przede wszystkim jednak jury oceniało porozumienie i relację z koniem. W Parellim nie jest najważniejsze to żeby pokonać przeszkodę, liczy się to jak nastawiony jest koń i w jaki sposób my go o to prosimy. 
W drugiej konkurencji tor niewiele się zmienił, należało go za to pokonać z siodła. Wiele było przygód podczas przejazdów, jednak z roku na rok poziom uczestników wyraźnie się podnosi. Dodatkową atrakcją był malutki źrebak, który pokonał tor razem ze swoją mamą, galopując dookoła i dziwiąc się wszystkiemu.
W międzyczasie można było posłuchać wykładu Julii Opawskiej o koniobowościach. Mimo że znałam już to zagadnienie, był to dla mnie cenny czas, bo wreszcie dobrze sobie wszystko ułożyłam. Wcześniej rozumiałam na czym polega podział, ale nie byłam w stanie na 100% wsadzić gdzieś konia czy człowieka. Teraz już rozumiem, dlatego napiszę wam o tym jak najszybciej. 
Wspaniałą nowością na pikniku był pokaz Agility. Reprezentacja Polski przyjechała ze swoimi psami, rozstawia tor i pokazywała na czym polega ich dyscyplina. Dla mnie była to nie lada gratka, bo uwielbiam agility a jeszcze bardziej border collie które ze sobą przywieźli.
Patrzenie na psy pokonujące tor jest dla mnie zawsze czymś wyjątkowym. Czuć od nich tak wielką radość, taką pasję, poświęcenie. Tyle energii ile wkładają żeby tylko zadowolić przewodnika. Porusza mnie to niesamowicie, od razu przejmuję tą energię, tą radość i zaczynam płakać, tak silne są to emocje. 
Tym razem dostałam wielki prezent. Mogłam nie tylko popatrzeć, ale i sama przebiec tor. Najpierw z Truflą, pieskiem w rozmiarze mini, a potem z borderkiem! Tak uwielbiam bordeki, byłam przeszczęśliwa mogąc to zrobić. Finka była niezwykle grzeczna, starała się bardzo, słuchała wszystkich moich poleceń i przeleciała tor z prędkością błyskawicy. Dostałam pochwałę że pięknie jej rzucam piłkę w nagrodę 😁😁 od kadry Polski! 🔝 A potem, kiedy już ją wygłaskałam i zbierałam się do odejścia, nagle usłyszałam "skoro tak uwielbiasz borderki, to mam dla ciebie zadanie specjalne". Tor level expert. Nikt tego przede mną nie robił. Finka miała na dwóch hopkach zrobić ósemkę, po czym polecieć dalej na tor. Jestem pod wrażeniem jak dobrze te psy reagują na komendy, przecież z pewnością łatwiej by jej było pobiec dalej. Poszło nam świetnie i otrzymałyśmy gromkie brawa od publiczności 💓💓
Bardzo się cieszę, bo jako znajoma załogi stajni, sama się na coś przydałam. Koleżanka występowała z dwoma końmi i kiedy jeździła na jednym, drugi był zamknięty na padoku obok. Widząc biegające konie obok mocno się zestresował i zaczął biegać wzdłuż płotu, po czym po prostu zanurkował pod pastuchem i poleciał przez siebie galopem. Akurat byłam obok, więc złapałam czym prędzej uciekiniera. Zakładałam że będzie chciał uciekać, więc zarzuciłam mu najpierw linę na szyję i dopiero potem założyłam kantar. Tymczasem wszyscy dookoła zdziwieni co ja wyprawiam, bo tamte konie stoją spokojnie i dają się ubierać bez problemów. Mnie uczył Siwy. Ja jestem przezorna. Wiedziałam że znowu ucieknie, to było oczywiste jak wschód słońca. Ale nikt inny tego nie wiedział, więc zaprowadziłam go tam znowu. Lepsze zamknięcie padoku nic nie dało. Chwilka i wyleciał znowu. Tym razem Iga go złapała i za chwilę go przejęłam. Zaprowadziłam go na padok dalej, skąd już nie mógł uciec. Zauważyłam jak wiele dał mi Siwy. Nie znałam tego konia, więc bardzo zdecydowanie postawiłam się w pozycji przewodnika. Nie dałam się wyprzedzać czy na mnie włazić. Wałach był bardzo zdziwiony, bo zwykle zapewne jest delikatniej traktowany.  Nie mogłam jednak ryzykować że coś odwali. Bardzo się cieszę że spotkałam Siwego, on mnie nauczył panować nad koniem. Dzięki niemu teraz poradzę sobie z większością, którą mogę spotkać. Trudne konie uczą najwięcej. Nie uważam żeby był szczególnie trudny, po prostu trzyletni ogier, ale tamte konie... Zupełnie inna bajka. Tak grzeczne, tak spokojne. Wolę inne konie, żywiołowe, ale przy tych poczułam się bezpiecznie. To cenne uczucie.
Odwiedziłam też Amberka, po 9 miesiącach. Kiedyś bawiliśmy się co tydzień. Pamiętał mnie. I był baaaardzo kochany. Poprzytulałam go ze wszystkich stron. Był niesamowicie miły i pozwalał mi na więcej niż zwykle. Wieszałam mu się na szyi, ściskałam, skakałam na niego. Uparłam się żeby się na niego wdrapać, ale on jest taki wielki! Dużo większy od koni ze Świdra. I taaakie ma brzuszysko 😂 Więc skakałam i skakałam, wdrapywałam się ale nic! Wcześniej się na mnie wściekał jak tak robiłam, teraz nic! Zatem kontynuowalam, z jednej strony, z   drugiej. Ciężko strasznie, bo koń się cały rusza, nie ma nic takiego sztywnego czego się można złapać. Nie chciałam mu krzywdy zrobić, nie mogłam tak mocno go trzymać. Ale udało się! Odkryłam sposób na brzuchatego konia! Wskoczyłam mu na szyję tuż przy kłębie, tak jest twardszy, a że akurat obniżył głowę było mi łatwiej. Jak już zawisłam, wiedziałam że osiągnęłam sukces. Teraz wystarczyło tylko przesunąć się bardziej na grzbiet. I powiem wam, że było tak całkiem wygodnie. Nie chciałam siadać, żeby móc się w każdej chwili ewakuować, gdyby coś się zadziało. Misiek mój kochany był taki cieplutki 💕💕 Głaskałam go po brzuchu, przytulałam. Popatrzył na mnie, obwąchał z jednej strony, obwąchał z drugiej, jak zawsze kiedy na niego wsiadałam. Pomyślał. Westchnął sobie. Był taki słodki! 💘💘

środa, 14 czerwca 2017

Uszłam z życiem

To był ciężki dzień. Mógł skończyć się katastrofą, ale na szczęście wszystko zakończyło się szczęśliwie. 
Już z daleka słyszałam donośne końskie rżenie, powtarzające się stanowczo zbyt często, by było to normalne. Jego brzmienie mówiło o dużym zdenerwowaniu konia. Miałam nadzieję że to nie Siwy, bo byłoby naprawdę ciekawie, ale okazało się że to jeden z nowych wałachów, Impuls.
Dotarłam na miejsce, rozglądam się po padoku, bo ostatnio Siwy biegał już ze stadem. Patrzę, patrzę, a tu koni nie ma, płot zerwany ohoho! Albo zwiały, albo się wybrali nad rzekę, albo w stajni. Hah, nic z tych rzeczy. Po prostu inny padok. Poza Siwym, który siedział w boksie. Od razu zobaczyłam, że jest tak nakręcony, że ledwo stoi w miejscu i miałam nieodparte wrażenie, że gdyby nie lina, trzymająca go przy ścianie, najprawdopodobniej rozwaliłby boks. Niestety Siwy doskonale słyszał Impulsa, z którym za nic się nie może dogadać i gdyby mogli to ciągle by walczyli, a że nic nie widział, tym bardziej się denerwował. Widząc mnie jeszcze bardziej się podekscytował, ponieważ to oznaczało, że wreszcie wyjdzie. A ja, pamiętając co się działo ostatnio coraz mniej pewnie podchodziłam do wyciągania go z boksu. Pomyślałam jednak- wtedy się udało to i teraz się uda! Miałam przeczucie że to nie jest najlepszy pomysł, ale cóż miałam począć? Odpięłam najpierw linę od kantara, na którym był przywiązany, nie otwierając jeszcze drzwi. I to był błąd. Zaczął się tak szamotać po tym boksie, napierać na ściany, rzucać głową, że miałam wrażenie, że zaraz nie patrząc na mnie po prostu rozwali wszystko i stąd wyskoczy. Oczywiście nie mogłam do tego dopuścić, więc próbuję zapiąć go z powrotem. Ale to nie było takie proste. Złapać za ten kantar to jeszcze spoko, ale żeby go potem zapiąć na linę! Mało co palców nie straciłam, tak się rzucał, a sama lina była przywiązana do metalowego pręta, pod którym niestety musiałam przeciskać ręce, bo oczywiście nadal nie weszłam do boksu (teraz widzę, że to było głupie, ale wtedy nie miałam na tyle doświadczenia i myślałam że tak będzie bezpieczniej). Jakimś cudem udało mi się złapać za zapinkę, już nie to specjalne kółeczko do zapinania, ale nie mogłam nic na to poradzić. Przynajmniej nie rozwali już stajni. Ufff. Nieźle mnie przestraszył.
Widząc, że sama nie dam sobie rady, wyruszyłam na poszukiwania Julki. Szukam, szukam, nigdzie nie ma! Jako że wszystkie konie były na miejscu nie mogła nigdzie pojechać, ale poczekałam jeszcze chwilę, bo wiedziała że będę, a dotąd zawsze była jak przyjeżdżałam. Poustawiałam sobie opony na padoku, poobserwowałam ganiające się konie, co było bardzo ciekawe, ale w końcu stwierdziłam że nie mogę tak stać do nocy i napisałam do Julii po pomoc. Nie była ani trochę zdziwiona, że miałam takie problemy, widać norma. Już na wstępie usłyszałam "on ma się dzisiaj zmęczyć, i fizycznie i psychicznie, bo obie klacze mają ruję". Ohoho! Świetny początek, nie ma co! Nawet Julce niełatwo przyszło wyciągnięcie ogierasa z boksu, poszarpali się tam porządnie, młody wcale nie  chciał słuchać, a przecież Julka jest dużo bardziej doświadczona niż ja. Ojj, będzie ciekawie.
Tylko wyszedł zaczął biegać dookoła mocno nerwowo, ale Julka zdecydowanie przejęła kontrolę, domagając się całej jego uwagi i trochę go ogarnęła. Poprzestawiała go we wszystkie strony, używając wyższej energii i wymagając tego samego. Poganiała go trochę dookoła, po czym przekazała w moje ręce. Przez chwilę miałam wątpliwości, patrząc jak się zachowuje, ale natychmiast zdałam sobie sprawę, że tak absolutnie nie może być. Koń do razu wyczuje moją niepewność i tym trudniej będzie mi sobie z nim poradzić. Kiedy tylko to do mnie dotarło, uspokoiłam się na ile mogłam (a było to naprawdę dużo), zmobilizowałam pewność siebie i do roboty!
Samo wejście na plac okazało się nie lada wyzwaniem, bo trzeba przejść przez wąski korytarz graniczący z wybiegiem Impulsa. A on tak się wściekał na Siwego, biegał, szarżował, skakał na płot z zębami i gniewnym rżeniem. Bahri oczywiście nie pozostawał mu dłużny, więc stwierdziłam że lepiej będzie wejść od tyłu, przez płot, który akurat się rozwalił. Całą drogę tam Siwy kłusował dookoła mnie- wyszło nam bardzo ładne travelling circles- rodzaj okrążania, w którym koń utrzymuje koło, natomiast człowiek się przemieszcza.
Kiedy dotarliśmy na miejsce w zasadzie nic się nie zmieniło- nadal był mocno nieogarnięty. Zaczęłam z nim robić to, co wypracowałam już wcześniej na takie sytuacje- skupić go na mnie, dać konkretne zadanie wymagające zaangażowania, porządnie wybiegać, poprzestawiać zad i przede wszystkim wyraźnie pokazać że to ja w tej chwili jestem centrum uwagi, nie konie. Nie było to takie proste jak poprzednio, ale trochę się uspokoił. Pobiegałam z nim wzdłuż płotu, prowadząc go z wysokości kłębu, bo mało tego robiliśmy, al bardzo fajnie się w tym czuję. Okazało się, że bez najmniejszego problemu, a wrecz z przyjemnością utrzymuję końskie tempo! Toż to kiedyś było zupełnie nie do pomyślenia! 😮💪💪
Miałam w planie dopracowanie cofania do tunelu, ósemkę i chody boczne. Niestety w takich warunkach udało się zrobić tylko ósemkę. Był to nasz pierwszy raz i bardzo dobrze nam poszło.
Schemat polega na tym, że człowiek staje pomiędzy dwoma pachołkami, oponami, beczkami, czymkolwiek i poruszając się tylko w prostej linii przód-tył i oczywiście za pomocą sprzętu prosi konia, by ten okrążał pachołki w kształcie ósemki. Udało mi się nagrać krótki filmik, więc postaram się go tu wrzucić.  Ach, nie. Jednak nie. Bo nagrało się tylko jak ładnie kłusuje, a potem mi ucieka, kiedy go proszę, żeby skręcił 😂😂 Tak to jest jak się ma zapchaną pamięć...
Siwy bardzo ładnie wszystko zrozumiał, oprócz jednego momentu- w drugą stronę zakręcał pięknie, a w tą za nic nie mógł. Mimo to naprawdę świetnie nam poszło, więc już nie męczyłam go więcej.  Jako że miałam go zmęczyć, wysłałam go na koło w kłusie, znowu bawiliśmy się w travelling circles i jestem zachwycona jak to z nim pięknie wychodzi! Mój poprzedni koń za nic nie był w stanie utrzymać tempa, a tu no problem 😁
Nadszedł jednak taki moment, że szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałam co mam z nim robić. Cały czas był nakręcony, biegał, więc nic w stój i na spokojnie a tylko tak się wcześniej bawiłam z końmi. Miałam go wybiegać, ale ile można biegać w kółko? Nie chciałam mu wyłączać mózgu, ale nie moglam nic ciekawego wymyślić. Drążki nie, skoki nie, jakieś nagłe skręty to lepiej też bo ta noga... Wyszło tak że on biegał, a ja miałam poczucie, że nie wiem, nie umiem. Nie powiem, nie było to fajne. Udało mi się go w miarę ogarnąć, na tyle, żebyśmy mogli wyjść. Jak tylko zbliżyliśmy sieedo Impulsa zaczął się szczerzyć i demonstrować jakim to on jest silnym ogierem.  Jakoś udało nam się przejść na trawę. Nawet trochę poskubał, ale zaraz konie zaczęły się ruszać, Impuls biegać i zrobiło się ogólne zamieszanie,  w którym i on się zdenerwował. Mimo to byłam z niego dumna, bo przez dłuższą chwilę zupełnie ignorował Impulsa. Potem zaczął popisowym kłusem biegać dookoła mnie. Nie mogliśmy wejść do stajni, bo akurat wpakowały się tam Pochodnia i Płotka. Nie miałam jak ich przepędzić, więc czekaliśmy aż sobie wyjdą. Założyłam, że do klaczy w rui lepiej się z napalonym ogierem nie zbliżać i podeszliśmy dopiero jak się porządnie oddaliły. 
Wejść bez problemu, zapakowaliśmy się do boksu, chwilę stał... i się skończyło. Wymyśliłam, że bardziej uszanuje drzwi niż mnie, więc zamknęłam drzwi i z zewnątrz próbowałam zmienić mu kantar. Znowu ten sam błąd. Zdążyłam tylko lekko poluzować kantarek, kiedy zorientowałam się, że nie tędy droga. Próbowałam założyć mu ten boksowy kantar, ale totalnie nic z tego nie wychodziło. Przeciwnie. Młody już po chwili zaczął panikować, nakręcał się coraz bardziej. Tak bardzo chciał wyjść z tego boksu, że nic nie mogło go powstrzymać. Przestawiałam go, napierałam, szarpałam. Na początku nawet pomagało, ale potem nie był w stanie już się mnie słuchać. Nawet to, że stałam przed drzwiami i zagradzałam mu drogę machając rękami nic nie pomogło. Przestraszyłam się, że kiedy tak stoję przed tymi drzwiami, on może je wyważyć, przygnieść mnie nimi i po nas przebiec. Przeszłam czym prędzej na bok, gdzie już nie było takiego niebezpieczeństwa. Próbowałam utrzymać go na miejscu, przywiązać, ale nie wyszło. Stało się. Drzwi wypadły z zawiasów. I to tak nieszczęśliwie, że na jednym jeszcze się trzymały, więc leżały przechylone blokując wyjście. Siwy mocno się przestraszył, a jednocześnie wyczuł szansę ucieczki i coraz trudniej było go utrzymać. Całe szczęście zjawiła się pomoc. Mama Julii próbowała przytrzymać drzwi, ale to nie rozwiązywało problemu. Bahri był już na skraju kontroli nad sobą, zaczął skakać na ściany i jeszcze chwila, a zupełnie by mi się wymknął. Żeby jakoś go kontrolować musiałam wsadzić mu rękę do boksu (wtedy mogłam operować liną) ale okazało się to straszliwie niebezpieczne. Bowiem w pewnym momencie Siwy w szaleńczej próbie uwolnienia się stanął lekko na tylne nogi i przygniótł mi rękę do ściany. Poczułam tylko jak zwala się na mnie wielka masa ciepłych końskich mięśni. Całkiem miękkich. 
Nawet nie bolało.
Po chwili dotarło do mnie co się stało. Ściana boksu jest wykończona od góry metalem. Koń waży koło pół tony. Przecież mógł mi ją złamać! Przeraziłam się nie na żarty, bo nadal tkwiliśmy w tym boksie. Nikt nie zauważył co się naprawdę dzieje, jak to zwykle bywa.  I wtedy dopiero zaczęło boleć.
Próby utrzymania go w boksie nie miały sensu, ale udało się go otworzyć. Całe szczęście. Wyskoczył jak z procy, jakimś cudem nie tratując drzwi, ale kiedy wyszliśmy na zewnątrz zupełnie się uspokoił. Byłam pewna że zacznie biegać do klaczy, a tu nic z tych rzeczy! Trochę się pokręcił, ja go poszarpałam może trochę za mocno, ale z jedną ręką nie mogłam sobie pozwolić żeby się wymknął spod kontroli. Tymczasem on zaczął jeść trawę. A ja mroczki przed oczami, ręka boli coraz bardziej, boks się nie nadaje do użytku, a przecież może chwilowo spokojny, ale trzymam ogiera, a obok są dwie grzejące się klacze. Przetłumaczyłam sobie że nie mogę w takiej sytuacji zemdleć, a ręką może i boli ale mogę nią ruszać, więc złamana nie jest na pewno. I przeszło. Wezwałam Julkę na pomoc. Ustawiła drzwi jak należy, ale konia ode mnie nie wzięła. Sama go tam wprowadziłam i trzęsącymi się rękami założyłam najpierw kantar stajenny, przypięłam do liny, zdjęłam sznurkowy. Wyszłam, zamknęłam drzwi. Przeżyliśmy! Zdjęłam! Bardzo się cieszę że sama to zrobiłam. Przekonałam się, że jednak umiem. w międzyczasie do stajni weszła Pochodnia z Płotką. I wszystko się wyjaśniło. To nie była klaustrofobia czy jakieś straszliwe niewyżycie. Siwy wyjątkowo traktuje te dwie klacze. Dba o nie, chce mieć zawsze na oku, pilnować bezpieczeństwa. Ogiery w dzikim stadzie robią tak samo, trzymają się lekko z boku, chroniąc swoje stado, swoje klacze. Kiedy zamknęłam go w boksie nie widział co się dzieje, nie mógł czuwać nad swoimi dziewczynami, więc bardzo się niepokoił. A ja je wyganiałam z tej stajni! Ale nie miałam pojęcia, myślałam że skoro Pochodnia ma ruję to się będzie na nią rzucał, a jemu w ogóle nie to w głowie. Owszem, pogadał do niej trochę, ale przede wszystkim chciał jej zapewnić bezpieczeństwo. Tak naprawdę najbardziej zmienił się jego stosunek do innych samców. Bardzo chciał pokazać, że to on jest tutaj ogierem, klacze należą do niego i on zrobi wszystko, żeby inne konie się do nich nie zbliżały. Jednynie Czarfa traktował jako członka stada i nie uważał go za jakieś zagrożenie. W końcu staruszek, niegroźny. 
Nawet nie powiedziałam o tej ręce, stwierdziłam, że nic aż tak poważnego, nawet nosiłam potem siatki z sianem. I je wypełniałam. Potem mi się za to dostało. 
Bolało tak strasznie, że ledwo mogłam nią ruszać. W każdej pozycji, na całej długości. Siniaka mam tylko na ramieniu, ale ból rozszedł się od palców po kręgosłup. Myślałam nawet, żeby jednak to prześwietlić, czy coś tam się się ukruszyło, bo przede wszystkim bolały mnie właśnie kości.  Nie można było dotknąć, przez pierwszych parę dni robiło się coraz gorzej. Bałam się co to będzie dalej, ale dzięki Bogu przeszło. Po tygodniu jest już dużo lepiej, oczywiście muszę jeszcze bardzo uważać, ale jestem w stanie normalnie funkcjonować. Może oprócz treningu, co bardzo mi się nie podoba, bo jestem tak sfrustrowana że się wściekam na wszystko i wszystkich. Tak bardzo brakuje mi ruchu. Oczywiście co mogę to sobie ćwiczę, ale to wszystko za mało, za mało, za mało! Mam nadzieję że już niedługo będę mogła wrócić do porządnych treningów. I koni.

Co myślę o tym wszystkim? Czy obwiniam Julkę że mi dała takiego konia? Czy ludzi, który tam byli, ale nie pomogli? Może Siwego? Czy uważam że jest złym koniem? 
Nie. Nic z tych rzeczy. Nikt tutaj nie zawinił. Sobie też nie mogę wytknąć jakiegoś konkretnego błędu. Nie mam wyrzutów sumienia, nie uważam że zrobiłam głupio. Wtedy po prostu nie miałam takiej wiedzy, żeby zrobić co należy. Natomiast Siwy jest najnormalniejszym koniem w świecie. Po prostu zachowywał się jak koń. On nie chciał mi zrobić krzywdy, pewnie nawet nic nie zauważył. Po prostu wpadł w lekką panikę, a wtedy wyłącza się myślenie. Robił wszystko, żeby chronić co dla niego ważne, a to bardzo cenne zachowanie. Jest dobrym koniem. Po prostu są konie na różnych poziomach. Jego poziom jest dla mnie jeszcze trochę za wysoki. Z radością stwierdzam że nie dużo, ale jednak.
Jak ze wszystkiego, z tego zdarzenia czegoś się nauczyłam. I to coś nie jest wcale takie oczywiste. Nic związanego z wprowadzaniem konia do boksu.
Myślę że najważniejsze jest to, żeby wychodzić poza schematy, myśleć inaczej, nawet jeśli wydaje nam się że na 100% jest tak. Bo może właśnie jest inaczej. Musimy pamiętać że nawet wśród ludzi są osoby o totalnie odmiennym punkcie widzenia, a konie z natury myślą zupełnie inaczej niż my. Dlatego nawet jeśli siedzimy już długo w końskim środowisku, pracujemy, znamy się, często wychodzi nam rozumienie koni, musimy pamiętać że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. I nawet jeśli ktoś niezwykle mądry to powiedział, nawet jeśli napisał o tym tonę książek tym razem może być inaczej. Bo każda sytuacja jest inna. Jeden szczegół może ją diametralnie zmienić. A konie są bardzo wrażliwe.
Bądźmy otwarci. I w oczach i w sercu i w umyśle. Nie zamykajmy się w schematach. Włączmy myślenie, kreatywność, podchodźmy zawsze indywidualnie. 
Kierujmy się sercem, to najlepszy drogowskaz w drodze do koni. 

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Wycieczka

Dzisiaj zabrałam całe moje klasowe stadko do stajni. Realizuję projekt edukacyjny o jeździectwie naturalnym i chciałam pokazać znajomym, jak to wygląda w praktyce. O Parellim mogłabym nawijać godzinami, jednak mając na uwadze że klasa w zdecydowanej większości się końmi nie zajmuje, ograniczyłam się do samych podstaw- zademonstrowaliśmy 7 zabaw, ja w międzyczasie opowiedziałam co nieco o końskiej naturze, sposobie myślenia i postrzegania świata.
Siwy był tego dnia wyjątkowo grzeczny. Nie siedział już w boksie tylko latał z końmi po pastwisku, co mnie bardzo ucieszyło. Julka wyposażyła mnie w wielką garść suszonego chleba i ostrzeżenie że on to się tak łatwo nie da złapać, o niee. Że trzeba dać najpierw innym koniom, niech się zrobi zazdrosny to podejdzie i wtedy się może udać. Tymczasem ja idę, on na mnie patrzy z daleka, robi parę kroków w moją stronę po czym się tarza. Troszkę się obawiałam, że jak wstanie zacznie biegać konie często tak robią, ale nic takiego się nie stało. Podchodzę na spokojnie, głaszczę, łapię za kantar i przypinam linę. Zero problemów. Oczywiście chlebek się należał 😁 Przepakowaliśmy się w sznurkowy kantarek, bo Julka wyraźnie spodziewając się problemów poleciła mi i najpierw przypiąć uwiąz do kantara który miał na sobie, bo przy zakładaniu kantarka mógłby uciec. On jednak nie miał na to najmniejszej ochoty. Stał spokojnie, potem chętnie za mną poszedł. Klasa zebrała się u płotu, ze wszech stron rozlegały się "ooooo" , "wooow!" i "jaki ślicznyyy" 😁
Lekko spięta zaczęłam wprowadzać moją kochaną publiczność w świat jeździectwa naturalnego, objaśniając wszystkie szczegóły i po co i dlaczego. Przedstawiłam główne cele w Parellim, sprzęt, powiedziałam jak to 7 zabaw tworzy nam język, za pomocą którego możemy się potem z koniem komunikować. Potem zaczęliśmy z Siwym pokazywać w praktyce na czym zabawy polegają. Jestem z niego dumna, bo zrobił bardzo duże postępy jeżeli chodzi o Friendly ze stickiem- był w dokładnie tym miejscu w którym go ostatnio zostawiłam, a wtedy z początku bał się bardzo. Udało nam się dojść do naprawdę mocnego trzaskania savvy stringiem w ziemię przy dość rozluźnionym koniu, co uważam za duży sukces. Starałam się cały czas jak najlepiej objaśniać szczegóły naszej mowy ciała, tak by to co robiliśmy było zrozumiałe. Mam wrażenie że dobrze mi się to udało i bardzo się z tego cieszę. Poszczególne zabawy opisałam już na tym blogu, dlatego nie będę się teraz wdawać w szczegóły, jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do czytania wcześniejszych wpisów 😃
W miarę jak posuwaliśmy się dalej w zabawach schodziło ze mnie ciśnienie i robiłam wszystko bardziej na luzie. Dawałam Siwemu czas żeby przemyślał, nie naciskałam za bardzo. Pięknie się na mnie skupiał, często reagował na pierwsze fazy, kłusował, nie przejmował się otoczeniem, nie szalał, w ogóle był bardzo grzeczny. Kiedy już przedstawiliśmy wszystkie zabawy, żeby pokazać jak można je potem wykorzystać i jak ważna jest kreatywność, przytargałam beczkę pod płot. Dookoła beczki można zrobić okrążanie, można przodem do beczki, można zadem, chody boczne nad beczką (to już wyższa szkoła jazdy więc nie próbowaliśmy, ale daję pomysł), skoczyć przez nią, zrobić przeciskanie między płotem a beczką, milion wariacji. Albo można zrobić jak my- dać beczkę człowiekowi, nie koniowi. Siadłam sobie na niej, przez co nie mogłam się poruszać i z tej pozycji poprosiłam Bahri Baya najpierw o yo-yo, a potem okrążanie. Ze zmianą kierunku i kłusem. No i słuchajcie! Wyszło świetnie! A robiliśmy to pierwszy raz 💪💪
Dostaliśmy wielkie brawa, wszyscy byłi pod dużym wrażeniem mojej wiedzy i metody w ogóle. Bardzo dumna i szczęśliwa z dzisiejszej współpracy z ogierasem wyprowadziłam go na chwilę na trawę, do klasy, żeby sobie mogła pogłaskać. Nadal był niezwykle spokojny- w ogóle nie ten koń!
Problemy zaczęły się kiedy chciałam go zostawić i pójść po Pochodnię żeby pokazać źrebaka. Niestety odkrył że w płocie nie ma prądu i że można sobie pod nim przejść. Myślałam że jak lepiej zamknę furtkę to już nie będzie uciekał, ale się przeliczyłam. Zwiał drugi raz. Tylko że zdążyłam mu już zdjąć kantar więc znowu było łapanie konia na wolności. Raz mi uciekł, ale potem już dał się złapać. A klasa miała atrakcję w postaci galopującego konika 😂 Niestety w tej sytuacji nie mogłam go zostawić na padoku, trzeba go było wsadzić do boksu. Nie przemyślałam jednej rzeczy- musieliśmy przejść obok boksu, w którym stał wałach z którym Siwy strasznie się nie lubi. Miałam nadzieję że przejdziemy, ale on oczywiście nie mógł. Zatrzymał się pod samym boksem i chwilę stał pozornie spokojnie. Tamten przytknął nos do jego grzbietu i intensywnie go wąchał. Ja jednak wiedziałam co się świeci- to była cisza przed burzą. Napięcie w powietrzu było namacalne.
Próbowałam z całej siły przeciągnąć go dalej, ale koń to jednak koń, nie ma co ukrywać, jest parę razy silniejszy. W każdej chwili to napięcie mogło wybuchnąć- z wielkim kwikiem, gryzieniem i kopaniem. Doskonale to czułam i bardzo, ale to bardzo chciałam żeby to tego nie doszło. Niestety nie udało się. Całe szczęście Siwy zareagował bardzo delikatnie, zarżał takim charakterystycznym ogierzym głosem i lekko podskoczył po czym wreszcie mnie posłuchał i ruszył się z miejsca. Zapakowałam go do boksu, gdzie ku mojej wielkiej radości zdecydował się stać spokojnie.
Jak gdyby nigdy nic wyszłam do klasy z uśmiechem i powiedziałam że zaraz przyprowadzę źrebaka. Malutka robi się coraz fajniejsza- dała do siebie podejść i pogłaskać, poniuchała 😃 Zastanawiałam się czy nie zarzucić jej liny na grzbiet i tak prowadzić, jednak z tego co wiem nikt z nią tego nie próbował, więc nie wiadomo co by z tego wyszło. Tak naprawdę bardziej się obawiałam reakcji matki, bo małe mogłoby nie daj Boże zacząć kwiczeć, a wtedy musiałaby pospieszyć z odsieczą. Nie chciałam mieć rozwścieczonej kobyły na  karku, więc poszłam złapać ją, nie dziecko. Tak jak myślałam Płotka podążyła za nami. Nie jest jeszcze na tyle śmiała żeby dać się wszystkim głaskać, ale i tak zachwytów było co niemiara 😁
Na koniec stado dało mały popis- Julka wypuściła Siwego z boksu i konie poszły w galop. Z wszelkimi odmianami bryków i dokazów.
Wycieczka wyszła znakomicie, udało mi się klasy nie zanudzić, większość wręcz przeciwnie, okazywała żywe zainteresowanie, dopytywali o różne szczegóły, umawiali się na wizyty w stajni, co bardzo mnie cieszy. Wróżyli mi już wielką karierę instruktora, pewnie nawet Parelli Professional 😹
Mam nadzieję, że dzięki temu jeśli ktoś z nich pójdzie kiedyś w stronę koni, będzie mu bliżej do naturalnego jeździectwa. Ten dzień uważam za nasz wielki sukces, tym większy że Bahri był tak spokojny i współpracujący. Oby więcej takich dni.
PS
Parę osób nagrywało filmiki, postaram się jak najszybciej je odnaleźć i tutaj wrzucić 😊

sobota, 10 czerwca 2017

Najkochańsze

Są zwierzaki z naszej stajni ❤❤❤ Siwy dzisiaj wyjątkowo mnie zaskoczył. Rozwija się niezwykle szybko cały czas, ale to było coś pięknego 💘
Zaczęło się mocno stresująco. Jechałam do stajni w towarzystwie buczącej ciemnej chmury, nie mając pojęcia jak się to skończy- czy przejdzie bokiem, czy trzeba będzie zaraz wracać, a może już nie zdążę wrócić... Stwierdziłam jednak, że nie ma co przepuszczać okazji do łapania nowych doświadczeń, trzeba korzystać z czego się ma. Zatem zasuwam na pełnej prędkości, wchodzę do stajni, witam Siwego, przygotowuję sprzęt i idę do boksu. Tymczasem on, widząc że po niego idę tak się podekscytował, że ledwo mógł w miejscu ustać. Założenie kantara okazało się zaskakująco trudne, zwłaszcza że musiałam przedtem ściągnąć drugi, a Bahri wcale nie chciał współpracować. Nie dość że siedział cały dzień sam w tej stajni i strasznie się nudził, to miałam wrażenie że boi się nadchodzącej burzy. Rzucał się po tym boksie, machał głową we wszystkie strony, wiercił, próbował po mnie przejść, raz nawet wyszedł mi z boksu, ale cały czas go trzymałam i udało mi się go wcofać do środka. Sytuację dodatkowo utrudniały moje nogi, które nagle przestały się słuchać i zaczęły dygotać jak opętane 😂 Nawet nie byłam tak bardzo przerażona, po prostu za dużo adrenaliny 😜 Całe szczęście dzięki radom Julki udało mi się zapanować i nad sobą i nad koniem. Postawiłam się wyraźnie w pozycji lidera, nie ma włażenia na mnie, nie można mnie odepchnąć i po prostu przejść, bo "o Jezu kobieto, dajże spokój, ja chcę wyjść!". Dostał parę razy za włażenie w moją strefę osobistą, ja znalazłam pewność siebie, która się chwilowo gdzieś zawieruszyła i już kontrolując konia i powoli także wlasne nogi wyszłam na padok.
Siwy od razu zaczął tańczyć, biegać w te i wewte, rżeć do koni obok. Łącząc to z przygodami z boksu myślałam sobie "ojj łatwo nie będzie". Zastanawiałam się nawet czy by sobie jednak nie odpuścić, bo burza zdawała się zbliżać, a ja byłam pewna że Bahri będzie się jej bał. Ale skoro już się wzięłam do roboty to nie można się przecież tak od razu poddawać!
Podchodziliśmy sobie, młody pobiegał, trochę wyładował energię, a ja, wykorzystując czego nauczyłam się wczoraj, od razu wzięłam się za wyraźne ustalanie swojej pozycji. Ja jestem alfą i alfa chce mieć uwagę konia na sobie, nie na innych koniach. Siwy w takich momentach potrzebuje silnych sygnałów, wyraźnego przekazania kto tu rządzi i przede wszystkim ciekawych zadań do zrobienia. Jeśli będą wystarczająco wciągające, zajmie się nimi i skupi na mnie, zapominając o tym co go rozpraszało. Wczoraj bałam się być tak bardzo stanowcza, jednak dzisiaj świetnie mi się to udało i szybko odzyskałam myślącego konia. Byłam z siebie taka dumna, bo zajęło to dosłownie chwilę, a w poprzednich dniach potrafiliśmy się tak ganiać jakieś 20 minut. Miałam plan żeby przećwiczyć wszystkie 7 zabaw w podstawowej wersji, bo na poniedziałek zaplanowałam wycieczkę klasową do stajni, żeby pokazać kolegom, na czym mniej więcej Parelli polega. Trochę jeszcze pospacerowaliśmy, żeby się dobrze na mnie skupił, po czym zabraliśmy się do roboty. Dużo czasu poświęciłam na Friendly game z savvy stringiem, bo nie było to przepracowane jak należy i młody jeszcze się boi sprzętu. A to sytuacja niedopuszczalna. Ten sprzęt jest przedłużeniem naszego ciała, narzędziem do przekazywania sygnałów, a nie zastraszania. Siwy doskonale wiedział, że jeśli string lata w powietrzu, to jest o coś proszony, a jeśli nie zareaguje właściwie to dostanie. Tutaj otrzymywał sprzeczne sygnały- moje ciało i energia mówiły że nic się nie dzieje, czas na relaks, natomiast latający string sugerował że trzeba działać i to JUŻ. Biedny Siwy był mocno zestresowany, bo wiedział że czegoś od niego chcę, ale kompletnie nie wiedział czego- nie działałam na żadną konkretną część jego ciała, moja energia rówież. Zaczęłam od bardzo delikatnego uderzania w ziemię, wiedziałam że nie mogę przesadzić- nie chciałam przekroczyć granicy i mieć przestraszonego konia biegającego w kółko. To by go oddaliło od właściwej odpowiedzi, a chodziło o to, żeby na nią wpadł. Bahri w ogóle boi się lin, tak było i tym razem. Machał głową to w te to wewte, nie wiedząc zupełnie co ma począć, ale szybko zaczął ją opuszczać, żeby przyjrzeć się lepiej co ja trzymam w ręku. Właśnie tak! Dobry koń! Dawałam mu wszystko na spokojnie obwąchać, przemyśleć, przeżuć i szybko zaczął łapać że to jednak nie chodzi o to żeby się ruszył. Nadal nie był tego pewny, ale ograniczał się do nerwowego machania głową.
Podszedł do mnie blisko i przez pewien czas próbował się za mną schować- kiedy carrot stick się oddalał przesuwał głowę w jego stronę, a kiedy z powrotem wracał, chował ją za mną i przytulał 💕 Był taki słodziaśnyyy! On z zasady lubi wchodzić na ludzi, ale tym razem naprawdę chciał się przytulić, potrzebował takiego wsparcia. Takiego go jeszcze nie widziałam i jestem przeszczęśliwa że tak się zmienia.
Zaczęłam uderzać ziemię coraz mocniej, w miarę jak się do tego przyzwyczajał. W bardzo krótkim czasie zrobiliśmy taki progress że hoho! Potrzeba jeszcze sporo pracy, bo chciałabym żeby w ogóle się nie bał sprzętu, ale jesteśmy na dobrej drodze i zasuwamy po niej wielkimi krokami 😁
Następnie sprawdziłam jak działają kolejne zabawy. Misiek był taki grzeczny! Reagował często już na pierwszą fazę, w pewnym momencie uwrażliwił się tak, że wystarczyło spojrzeć, a on już robił o co prosiłam. To było cudowne ❤❤
Wzięliśmy się znowu za cofanie do tunelu z opon, jak wczoraj. Z tą różnicą, że tym razem udało się za pierwszym razem! Siwy był tak wyczulony na pomoce, tak grzeczny. Zrozumiał już co nieco z wczorajszej zabawy i udało mu się wejść między te opony. A jak już tylne nogi tam były, to w ogóle nie było problemu. A stał z początku na zewnątrz, bez żadnych ograniczających czy wspomagających ścianek 💪 Dostał za do bardzo dużo miziania 😊 Yo-yo wyszło nam bardzo dobrze, był skupiony na mnie, nie uciekał. Poćwiczyliśmy też okrążanie, zwłaszcza zmiany kierunku, bo to jeszcze nie do końca mi wychodzi. Okazało się jednak, że szybko się uczę i już niewiele mi brakuje.
Największy problem Siwy ma z chodami bocznymi, nie rozumie w ogóle o co chodzi i na ogół wygląda to tak, że przód przestawia ładnie, ale za daleko i ląduje z zadem w   moim kierunku, a żeby ten zad przestawić to on się musi skręcić i na mnie skupić, a woli sobie skubać trawkę spod płotu 😂 Może bym zaczęła od zadu, a potem dopiero wyrównanać przodem... O, to jest myśl!
Z przeciskaniem w ogóle nie było problemu.
W pewnym momencie, kiedy Bahri akurat stał zupełnie spokojny i się do mnie przytulał, Julka zawołała konie do stajni. Nie było czasu na rozpaczanie po utraconej chwili. Wiedziałam co się zaraz stanie i musiałam reagować błyskawicznie. Musiałam zacząć działać, zanim Siwy zdąży się nakręcić, w przeciwnym wypadku zupełnie bym go straciła- zacząłby biegać we wszystkie strony, rżąc i próbując po mnie przebiec. Miałam taką sytuację wczoraj i dzięki temu już wiedziałam co robić. Zaczęłam postępować tak, jakby to już się stało, miałam jednak znaczną przewagę- zaczęłam przeciwdziałać zanim zdążyła się rozwinąć. Dzięki temu całość zajęła dużo mniej czasu. Co zatem należy zrobić, kiedy koń skupia się kompletnie na stadzie, lekko panikuje, biega, a na pewno nas nie słucha? Otóż, należy mu dosadnie przypomnieć w jakim stadzie jest w tej chwili i kto w tym stadzie jest szefem. Oczywiście my. Zdecydowana czwarta faza, dużo pewności siebie, wyższa energia. Trzeba konia czymś zająć, czymś ciekawym, co pozwoli mu wyrzucić z głowy inne konie. Trzeba uparcie egzekwować wykonywanie zadania, w przeciwnym wypadku koń uzna że można sobie nas olewać. Dzisiaj nie musiałam robić dużo, zanim do Siwego dotarło co się dzieje, ja już zajęłam go zabawą w prowadzenie w przeciwnym kierunku niż szło stado, dzięki czemu już po paru krokach miałam spokojnego konia. Co prawda po chwili skręciliśmy i cały spokój z niego   wyparował bo zobaczył inne konie, ale dobrze pilnowałam żeby pozostał na swojej pozycji i mnie nie wyprzedzał, ani na mnie nie właził. To było najważniejsze i doskonale się udało, a to że szedł mocno spięty, nabuzowany i rzucając głową gdzieś tam nade mną, to i tak o niebo lepiej niż jak biegał galopem dookoła i próbował mnie startować. Wszystko jest do wypracowania, trzeba mu tylko dać czas. A to było wczoraj! Uczy się błyskawicznie 🔝
Muszę się pochwalić że ja też. Dzięki Siwemu dostałam tak wspaniałą szansę rozwoju! Jest zupełnie innym koniem, niż te, z   którymi miałam wcześniej do czynienia. Wymaga ode mnie tonę więcej stanowczości, pewności siebie, odwagi, kreatywności, dzialania na wyższej energii, w większym tempie- tego wszystkiego czego mi brakowało. Tego wszystkiego się uczę i nabywam w zaskakująco szybko, w każdej sesji dostaję coś bardzo wartościowego. Dzięki temu już po paru spotkaniach jestem zupełnie innym człowiekiem, dużo lepiej radzę sobie z wyzwaniami, z końmi, z byciem przewodnikiem. Poza tym daje mi to tyle szczęścia i miłości, że hohoho! Mogłabym cały dzień nie wychodzić ze stajni. Zwłaszcza w taki dzień jak ten.
Na sam koniec poszliśmy z Siwym na trawkę, po czym wrocilismy do boksu. Miałam jeszcze w planach zabawy z Rudą. Poszłam do niej, przy pomocy Julki osiodłałam (skomplikowane to układanie żeli 😂) i razem z dzieciakiem (półtora miesięczną córką Pochodni) wyszliśmy na plac. Przez wsiadaniem zawsze trzeba się z koniem troszkę pobawić z ziemi- przynajmniej 7 minut, po  jednej na każdą zabawę. Dzięki temu możemy sprawdzić, w jakim nastroju dzisiaj jest nasz partner, jak odpowiada, ewentualnie przypomnieć mu coś co się przyda kiedy już wsiądziemy. Pod czujnym okiem Julki bawiłam się z Rudą i bardzo się cieszę że tak było. Julka jest świetną instruktorką, zwraca uwagę na wszystkie szczegóły, zależy jej żeby uczeń naprawdę zrozumiał, nawet jeśli nie od razu wyjdzie tak jak powinno, a nie żeby wykonywał tylko jakieś utarte schematy.
Pochodnia jest niesamowita. Nigdy nie spotkałam tak wrażliwego konia. Trzeba uważać na delikatność pierwszej fazy, bo nawet z tym łatwo przesadzić. Miałam taką sytuację, jako że byłam jeszcze nie przedstawiona po Siwym, kiedy prosiłam ją o zmianę kierunku od razu podniosłam sticka i energię i ruszyłam w jej kierunku. To ledwo wystarczało żeby młody się ruszył, a ona mi tu piruet w galopie! Ojej. Nie chciałam. 😂
Od tego momentu byłam ostrożniejsza. Cały czas była niezwykle grzeczna, zwłaszcza podziwiam jej chody boczne, bez ściany, zza zadu, do człowieka, wszystko! I naprawdę wystarczy pomyśleć a ona już robi. Jest cudowna.
Kiedy sobie wsiadłam nie było już tak łatwo. Nadal bardzo przyjemnie, ale dopiero kilka razy jeździłam według Parelliego i mam bardzo silne nawyki z klasycznego jeździectwa. W dodatku na niej też często jeżdżą klasycznie, więc sygnały z siodła nie są jeszcze dopracowane jak należy. W związku z tym nasza jazda wyglądała momentami śmiesznie, ale udało mi się nie wyjechać z placu i wykonywać zadania, które nam Julka powierzyła więc uważam to za duży sukces. Przede wszystkim to że byłam spokojna. Piąty raz odkąd przestałam się bać jeździć. Nadal pewnie jestem spięta, zwłaszcza dla konia, który jest super wrażliwy, ale to co się działo wcześniej! Hoho! Ja nie wiem jakim cudem nie spadałam 😂 Teraz naprawdę dobrze się czuję na końskim grzbiecie i chcę jeździć, jeździć, jeździć! ❤
Miałyśmy zadanie, żeby przejeżdżać przez kwadrat zrobiony z drągów, dojeżdżać do ściany, po czym skręcać w prawo, tak, żeby wrócić znowu do kwadratu i powtórzyć. W ten sposób powstaje koniczynka. Na poczatku ciężko mi było kierować, zwłaszcza że bardzo chcę trzymać wodze klasycznie- jak mi się zwróci uwagę to na chwilę zrobię co trzeba, ale potem coś się dzieje, trzeba reagować i już! Szlag trafił 😂 Duuuużo jeszcze pracy przede mną, ale bardzo się cieszę że mam taką możliwość. Pod koniec całkiem dobrze nam to wychodziło, porobiłyśmy jeszcze parę innych ćwiczeń, pokręciłyśmy się z dzieckiem 💕💕 Udało mi się nawet nagrać krótki filmik, który niestety w najciekawszym momencie się urywa bo zabrakło miejsca 😂 Ale jest!
Jako że zawsze się coś ciekawego musi wydarzyć, tak było i tym razem. Jesteśmy sobie właśnie na ścianie w trakcie koniczyni, przejeżdżamy któryś raz obok krzaków, wcześniej zupełnie na spokojnie, a tu nagle wielkie przerażenie, koń odskakuje, fruka, patrzy na te krzaki jakby potwora jaka tam siedziała i wierci się straszliwie. Julka akurat się musiała w tym momencie ewakuować z padoku, więc byłyśmy same z dzieckiem. Ja już ojej ojej, Ruda wyraźnie się czegos w tych krzakach boi. I nie wiem, czy tam jaki dzik siedzi czy wąż, bo to zupełnie możliwe i czy uciekać lepiej, czy może zsiąść, bo mam pełną świadomość że mój dosiad nie utrzymałby mnie przy żadnych nagłych skokach. Zupełnie serio to rozważałam, bezpieczeństwo przede wszystkim, ale Pochodnia w miarę się uspokoiła, pod warunkiem że nie kazałam jej za blisko podchodzić. Sama nie chciałam tego robić, bo skoro tak nagle pojawiło się coś co wywołało tak silną reakcję, to ja wolę zaufać koniowi, że ona wie co robi i naprawdę lepiej tam nie podchodzić. Ja się bałam że dzik wyleci, ale ona dziki uwielbia ganiać, więc chyba jednak coś innego. Całe szczęście nic nie wyskoczyło i udało nad się dokończyć jazdę bez problemów. Bardzo fajnie się z niej zsiadało 😁 Lubię zeskakiwać z koni 😜
Zapakowałyśmy się do stajni, pomogłam Julce w noszeniu siana i słomy i karmieniu koni ( wreszcie się nauczę odróżniać siano od słomy! Po pięciu latach 😂😂😂) 
Zostałam sama z końmi. Siwy był bardziej zainteresowany sianem niż mną, więc poszłam do boksu czochrać małą. Boże, jaka ona jest cudowna! Urosła strasznie ostatnio, taka wielka baba się z niej zrobiła 😂 Jest taka kochana! Dorosłe konie może i lubią jak się je głaszcze, ale kiedy jest jedzenie to wygląda bardziej "a rób se co chcesz człowieku, nawet to fajne, ale SIANOOO!". A mała nie. Ona bardzo się domaga uwagi, pieszczot, zabawy. Podchodzi i chce żeby pogłaskać, podrapać. Więc stałam tak sobie w tym boksie, głaszcząc jej niesamowicie miękkie futerko, zwłaszcza grzywa i ogon są zaskakująco delikatne i ciesząc się że już pozwala się dotykać. Jeszcze niedawno się bała, a teraz mogłam ją przytulić od góry i było nam obu baaaardzo przyjemnie. Takie cieplutkie, mięciusie małe stworzonko 💕💕💕
Śmieszna była bo swędział ją zadek i odkryła że może podrapać się o drzwi i tak się wyginała na wszystkie strony! 
Świetnie się czułam siedząc w tej stajni, taki spokój, cisza, wszystkie konie szczęśliwe i miłość unosząca się w powietrzu 💓 Wyszłam z tamtąd tak przepełniona szczęściem i miłością, że nie mogłam przestać się uśmiechać i chciałam przytulać wszystkie napotkane futrzaste stworzonka. Magia koni ❤❤❤

piątek, 9 czerwca 2017

Zmienne ogiera oblicze

Dzisiaj po mniej więcej dwutygodniowej przerwie odwiedziłam Bahri Baya. Uszkodził sobie w międzyczasie nóżkę i stoi w boksie, dlatego spodziewałam się że będzie pełen energii i ciężko będzie nad nim zapanować. Tymczasem ja przychodzę, zabieram go ze stajni, zajmujemy się z Julką kopytami, a tu zupełnie nie ten koń! Stoi spokojnie, ledwo głową czasem ruszy, niczym doświadczony, kilkunastoletni sportowy koń, który wie że po prostu niektóre zabiegi są konieczne i trzeba chwilę spokojnie postać, a nie trzyletni, niewyżyty ogier. Sama Julka była zdziwiona.
Niezwykle z tego zadowolona udałam się z nim na padok i zaczęliśmy się bawić. Dostałam instrukcje, że żadnych skoków, drążek jak już to jeden, ale lepiej nie, kłusa nie za dużo i tylko kontrolowany, ogółem delikatnie. Siwy zrobił się niespokojny kiedy zobaczył inne konie i ciężko mu było się na mnie skupić, zwłaszcza że usiłowałam zrobić mu jakieś ładne zdjęcia 😂 Kręcił się we wszystkie strony, mało na mnie zwracał uwagę, wytarzał się dwa razy, co było cudowne 💕💕 Chwilę się z nim pobawiłam i udało się nam połączyć. Odesłałam go na koło i mając do dyspozycji tylko jedną rękę, bo drugą to nagrywałam, poprosiłam go o kłus. Sama energia- koń idzie! A to przecież zupełnie świeży młodziak. Kocham tego konia! I to w dodatku nie jakimś szaleńczym kłusem jak zawsze, tylko tak spokojniutko, jak koń profesor, małe kroczki, na luzie... Wow!
Miałam plan, żeby przećwiczyć wszystkie zabawy, więc może nie po kolei, ale się za to wzięłam.   Trzeba będzie dopracować jeża na nosie, bo próbuje uciekać głową, zupełnie jak Amber, mój poprzedni koń. Wtedy jednak dzięki delikatności udało mi się go przekonać że to wcale nie musi boleć-jeśli się postara, zostanę tylko przy pierwszej fazie. Chody boczne w ogóle nie przypominają tego co powinny, bo zwykle ląduję z głową gdzieś tam daleko wzdłuż płotu, zadem przed nosem, a Siwy zamiast się skupić na mnie woli poskubać roślinki rosnące pod płotem. No cóż. Sporo pracy jeszcze przed nami, ale patrząc na to jak szybko młody się uczy, dużo czasu nie powinno nam to zająć. Standardowe przeciskanie nie sprawia w ogóle problemu, dlatego wymyśliłam że zrobię tunel z opon. Przechodzenie przez niego przodem okazało się łatwizną, więc podniosłam poprzeczkę. Tyłem. I to stojąc zupełnie na zewnątrz. Robiłam podobne rzeczy, ale zaczynając już w tunelu i wyprowadzając z niego konia, żeby mógł cofnąć się do środka. Dzięki temu było mu dużo łatwiej. Tym razem nie dość że młody koń, który jeszcze tego nie robił to zaczęliśmy przed tunelem. Była to świetna zabawa na rozwijanie naszej komunikacji. Potrzebowaliśmy precyzyjnej, dobrze działającej nawigacji i dużo zaufania, bo koń widzi wszystko wzdłuż boków, za zadem jednak nie. Dlatego w jego oczach wyglądało to tak, że z obu stron ma opony, a ja go proszę, żeby na nie wlazł. Dlatego cofał się bardzo ładnie, ale kiedy był już bardzo blisko, skręcał zad na bok i musiałam go znowu ustawić. Za pierwszym razem udało nam się wyjątkowo szybko, pochwaliłam go bardzo wylewnie, po czym stwierdziłam że to było za łatwe i wydłużyłam tunel, dodając do niego beczkę i parę opon. Ustawiłam go też w inną stronę, żeby było nam łatwiej. No i tu się zaczęły problemy. Miałam nadzieję że skoro wcześniej tam nam dobrze poszło to i tym razem nie będzie problemu. Niestety się przeliczyłam. Okazało się że to dużo trudniejsze zadanie i wchodzenie w beczkę jest naprawdę straszną perspektywą. Dodatkowo rozpraszały go mocno inne konie, jego stado i nowe wałachy, z którymi za nic się nie może dogadać.
Przez to machał nerwowo zadem to w prawo, to w lewo, nie rozumiejąc zupełnie co ja od niego chcę. Jak już mi się udało go ustawić prosciutko to po paru krokach zad  wyjeżdżał zupełnie na bok. Reagował na samo spojrzenie co było naprawdę świetnie. W Parellim nie chodzi o to, żeby wykonać dane zadanie, one są po to,żeby rozwijać naszą komunikację. Zawsze priorytetem jest relacja z koniem. Nawet jeśli nie wyjdzie nam to co chcieliśmy zrobić, liczy się to, żeby koń chciał z nami współpracować i coraz lepiej się przy nas czuł. U nas mimo że nie wychodziło to, co chciałam zrobić to Siwy był bardzo czuły na moje sygnały i od razu robił o co go poprosiłam, dlatego osiągnęliśmy sukces. Mimo to chciałam mu pomóc zrozumieć więc wprowadziłam go do tunelu przodem, tak by troszkę wyszedł i dopiero wtedy zaczęliśmy się cofać. Niestety w pewnym momencie Julka pojechała nad Świder. Konie zaczęły biegać po krzakach, rżeć, te które zostały zrobiły się niespokojne. Siwy mocno się zestresował widząc to całe zamieszanie. Zaczął biegać dzikim kłusem, to w prawo to w lewo, nie mógł się skupić na mnie w ogóle. Nie powiem że nie słuchał, bo na przykład ładnie odangażowywał zad, jednak po tym krótkim momencie znowu go traciłam, bo biegł już w drugą stronę. Duuużo było ganiania. Momentami robiło się niebezpieczenie, bo próbował po mnie przebiec kiedy zagradzałam mu drogę do stada. Próbowałam go skoncentrować na sobie wlasnie przestawiając mu zad i fajnie nam się to udawało ale nie był w stanie chwili ustać w miejscu. Prosiłam go zatem o okrążanie, żeby mógł się wybiegać, ale w taki sposób, jak ja chcę. Siwy robił pół koła w kłusie, po czym następował nagły zwrot i w drugą stronę! Ja nie miałam nic przeciwko temu żeby biegał- to jest koński sposób na rozładowywanie napięcia, jednak nie mogłam pozwolić żeby tak się kręcił. Wysłałam go na koło i tego koła pilnowałam. Za każdą próbę zmiany kierunku czwarta faza. Robiłam też prowadzenie z boku w kłusie. Próbowałam pilnować żeby mnie nie wyprzedzał, ale nie zawsze się to udawało i znowu zaczynał szaleńczo biegać po połówkach koła. Nawet w miarę się uspokoił na chwilę, ale wtedy stado poleciało do Julki. Wtedy dopiero się zaczęło szaleństwo. Konie nie pobiegły ot tak sobie o po prostu, tylko przeganiały się na wszystkie strony, biegały, gryzły, brykały, a potem wleciały w krzaki obok naszego padoku. Siwy po prostu szalał. Mało co mnie nie startował, próbował parę razy zastraszyć, zademonstrować jaki to on jest wielki koń. W ogóle przestał się słuchać, raz chciał mi wyrwać linę i mocno się szarpnął. Całe szczęście go utrzymałam, bo źle by się to mogło skończyć.
Bywały momenty że udawało mi się go skupić na sobie i zadaniu, z czego byłam bardzo szczęśliwa, ale niestety nie trwały długo. Poprosiłam go jeszcze o parę rzeczy, a potem stwierdziłam że to nie ma sensu- poczekałam na moment kiedy był spokojny i wyszliśmy z padoku. Poszliśmy jeszcze na trawkę, co tak średnio nam  wychodziło bo młody wolał się kręcić w kółko i wciągać mnie w krzaki zamiast jeść 😂 Nagle patrzę, wraca Julka. I całe stado. Bałam się że będzie ciężko, ale nie było aż tak źle. Siwy owszem, pobiegał trochę, ale panowałam nad nim. Wszystkie konie były mokre po kąpieli w rzece, mała Płotka też 😁💕 Udało nam się na spokojnie zapakować do boksu, co pisząc z perspektywy paru dni było nie lada sukcesem.